Na to nie pozwala ani etyka, ani tradycja. Jeśli sama tak pisze, to tym gorzej dla niej. Jeśli ktoś jej tak pisze – np. na tabliczce w zakładzie pracy, to może protestować – to przecież umie doskonale, ale w przypadku enuncjacji medialnych może nie mieć na to wpływu, lub nie warto za każdym razem protestować np. podczas wywiadu.. Mam analogiczną sytuację prawną i bardzo różnie mnie traktowali np. w Internecie lub w innych mediach. Tytułomania, zwyczaje i tradycje itp. W tej materii naprawdę są problemy, szczególnie wtedy, gdy to dotyczy stanowisk, kiedyś obsadzonych przez dane osoby. Wtedy w mediach mamy dziesiątki premierów, ministrów itp. aż do …kropkowanej śmierci. To powinno być zlikwidowane, bo razi nawet starsze panie, gdy różne “płaszczaki” itp. twory mówią o “premierze Kaczyńskim” i “Tusku” już bez premiera – co dopiero teraz będzie już poprawne.
Problem jest chyba też i głębszy. Nikt nie ma problemu z wymawianiem wyrazu “doktor” – krótki, ładny i w ogóle nawet nadliczbowo jest stosowany wobec każdego lekarza, choć tam “prawdziwych” doktorów niewielu, a jeśli są, to się tym chwalą, bo to ma wpływ na kasę.
A jak się zwracać do “doktora habilitowanego”? Długie to, śmieszne i kłopotliwe. Kiedyś było łatwiej, bo ten stopień był równoznaczny z “docentem”. Potem przyszedł słynny marzec i docentów mianowano jak mrówków – bez habilitacji, ale z zasługami, politycznymi włącznie. Ratunkiem dla biednych studentów jest wtedy zastosowanie nazwy stanowiska.
Podobnie obecnie ma się sprawa “profesorów”. Różnica jest w wysokości pensji i wzajemnych relacjach profesorów. Profesor z tytułem zwraca się czasem łaskawie do tego bez tytułu “panie kolego”, a ten odpowiada uniżenie, “tak jest, panie profesorze” i wszystko gra!